środa, 6 marca 2013

Metamorfozy.

Mijają kolejne miesiące, wszystko diametralnie ulega zmianie. Tyle ambicji, motywacji, pomysłów - wszystko chuj.
Ha, nie ważne czego bym nie robiła ze swoim życiem, ile bym nie pisała, ile bym nie zmieniała w swoim wnętrzu i wyglądzie - wszystko chuj.
Dalej czuję się tak samo. Napady depresyjne przynajmniej dwa dni w tygodniu. Totalna niechęć, aż się ruszać nie potrafię. Kładę na łóżku i gniję i umieram i następnego dnia zapijam to piwem, winem, może whiskey. Zależy od stanu. 
Redaguję książkę, od nowa, planuję ucieczkę z domu, a raczej zwykły wyjazd na kilka miesięcy, albo rok. Sama nie wiem. Nawet nie wiem jeszcze czy umiem tak uciekać, samotnie, zupełnie.
Przeklęta osobowość neurotyka, potrzebuję ludzi, uznania, reakcji, a w obecnej chwili każdy za czymś goni, nie powiem, że ja nie, bo też, ale odnoszę wrażenie, że tych ludzi, którzy gdzieś być powinni - nie ma ich w ogóle. 
Ciężko utrzymywać szpitalne znajomości, co chwile ktoś znika, albo z Internetu, albo z domu do szpitala, z domu na odwyk. A niektórzy na odwyku już siedzą od ponad roku. Grh, niektórzy też się zabijają. Grh.
Nie ma możliwości, że dopasuję się do społeczeństwa, nie ma też możliwości, że społeczeństwo dopasuje się do mnie. Istne przekleństwo.
Znów kusi mnie rzucenie szkoły i oddanie się książką. Na zawsze.
Jak rok temu. To były nieidealnie szczęśliwe czasy.
Kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz