niedziela, 24 marca 2013

Wspomnienia

27 kwietnia 2011 napisałam:
"Całe moje życie - świadome i nieświadome, senne jest tylko planowaniem samobójstwa, to bez sensu."
Miałam rację, mam rację. Od dwóch miesięcy jestem w najgroszej z możliwych depresji. Aktualnie mamy punkt kulminacyjny, chyba jutro zamiast wyjść na zajęcia, wyjdę zgłosić się do szpitala.
Nie mam siły, boli mnie każdy nerw, nie mogę palić, bo paraliżuje mi serce, nie chcę istnieć.
Jeśli tam wrócę, powiem całą prawdę, niech mnie zćpają, przypalą elektrowstrząsami, ale niech mi pomogą, bo tak męczyć się nie umiem. Źle mi z samą sobą i całą resztą, zwłaszcza, gdy jest tak skomplikowana jak teraz. Jedyną moją obawą jest to, że plan mojej psychiatry się spełni "Będziemy Cię tak wozić od szpitala do szpitala przez 10 lat i zobaczysz, nic Ci nie pomoże". a co, jeśli tak?
a w cholerę.
albo tam wrócę, albo zćpam się do nieprzytomności, chociaż tyle.
cudowne życie hipokryty, który nienawidzi narkotyków, a sam czasami je bierze. Dzień dobry.

środa, 6 marca 2013

Metamorfozy.

Mijają kolejne miesiące, wszystko diametralnie ulega zmianie. Tyle ambicji, motywacji, pomysłów - wszystko chuj.
Ha, nie ważne czego bym nie robiła ze swoim życiem, ile bym nie pisała, ile bym nie zmieniała w swoim wnętrzu i wyglądzie - wszystko chuj.
Dalej czuję się tak samo. Napady depresyjne przynajmniej dwa dni w tygodniu. Totalna niechęć, aż się ruszać nie potrafię. Kładę na łóżku i gniję i umieram i następnego dnia zapijam to piwem, winem, może whiskey. Zależy od stanu. 
Redaguję książkę, od nowa, planuję ucieczkę z domu, a raczej zwykły wyjazd na kilka miesięcy, albo rok. Sama nie wiem. Nawet nie wiem jeszcze czy umiem tak uciekać, samotnie, zupełnie.
Przeklęta osobowość neurotyka, potrzebuję ludzi, uznania, reakcji, a w obecnej chwili każdy za czymś goni, nie powiem, że ja nie, bo też, ale odnoszę wrażenie, że tych ludzi, którzy gdzieś być powinni - nie ma ich w ogóle. 
Ciężko utrzymywać szpitalne znajomości, co chwile ktoś znika, albo z Internetu, albo z domu do szpitala, z domu na odwyk. A niektórzy na odwyku już siedzą od ponad roku. Grh, niektórzy też się zabijają. Grh.
Nie ma możliwości, że dopasuję się do społeczeństwa, nie ma też możliwości, że społeczeństwo dopasuje się do mnie. Istne przekleństwo.
Znów kusi mnie rzucenie szkoły i oddanie się książką. Na zawsze.
Jak rok temu. To były nieidealnie szczęśliwe czasy.
Kurwa.

wtorek, 13 listopada 2012

Silna potrzeba miłości.
Silna potrzeba przyjaciół.
Silna potrzeba świadomości, że to jednak nie tak.
To nie może tak być, że cały świat eksploduje w Twojej głowie w ciągu kilku dni.
Muszę się znarkotyzować, ogłuszyć czymkolwiek, odepchnąć, przydepnąć, zabić własne myśli. Jak najszybciej. Bo czysta znieczulica, zżera mnie, idę bez świadomości chodzenia, nie rozumiem.
Chcę wrócić do szpitala, Wielka Depresja, Wielki Dół, hop-sa! Wskoczyć do niego, własnymi dłońmi się zakopać, aż czarna ziemia powchodzi pod paznokcie, aż oddech ustanie. Zniszczyć się, znarkotyzować.
Chcę tam wrócić, sama, albo z Tobą. Jakkolwiek, bo to nie miejsce dla mnie. Szpital daje Ci tę strzykawkę za pierwszym razem niepewnie, ale za drugim z pewnością aż się po nią wyrywasz. Strzykawka z mieszaniną niechęci i nienawidzi do świata zewnętrznego. Świat prawdziwy, bez masek, bez tajemnic, przepełniony emocjami istnieje tylko za kratami. Tam, gdzie w głowie rodzą Ci się pomysły najgorsze. Pamiętam te kłótnie, te krzyki. Wypalę mu oczy, wydłubię sobie oczy, zabije się, jego, spalę, zemdleję, ucieknę, umrę, zasnę, wrócę, a przecież nie mam dokąd już wracać. Nie stójmy w miejscu, zróbmy krok w bok. Gdziekolwiek, przed siebie? Życie za kratami jak w simsach. Zawsze te same posiłki, czasami nowi ludzie, czasami tragedie, czasami radość. Jak miałam iść pierwszy raz dziesięć godzin męczyłam się nad instalacją tej zasranej gry, a to wszystko po to, aby zasmakować chorej iluzji idealnego świata. Świata w którym mnie nie ma i nigdy nie będzie. To dwie oddzielne strefy.
Tak się boję, te wizje, to wszystko. Nie mam dokąd uciekać, zjada mnie, agr. Nie chcę, boje się spać, tych ludzi, tych ścian, w grudniu sama zapukam na izbę przyjęć, zrezygnuję z ubezwłasnowolnienia, a na własne życzenie wpakuję się na kolejną zimę do tego lodowatego, pachnącego nieszczęściem budynku. Szaleństwo.

poniedziałek, 12 listopada 2012

.

Mamo, depresja mnie zjada. Pożera każdą komórkę, nerw, drętwieję, znów mam schizy, lęki. W nocy drżę, nie mogę spać, ludzkie twarze mnie przerażają.
Dopada mnie to jesienne, coroczne gówno. Chce wrócić do szpitala, żyć pod kołdrą. Co najważniejsze? Nie chcę żyć bez Niego, on się nie odzywa. Potrzebuję Go każdą cząstką ciała i duszy, marzę. Z byle powodu jestem w stanie zrobić sobie blizny na dłoniach. Przy wszystkich, w szkole, w domu, gdziekolwiek, wbić się. Dlaczego mi nie odpisze? Dlaczego mi nie pomoże? Tylko On tak nieświadomy tego wiedział jak.
Umieram, wysuszam się. Kawa, woda, nic tu nie pomoże.
Narkomania nie pomoże, nawet jeśli kolejne zauroczenie jest ćpunem to to na raz.
Już nie ma normalnych mężczyzn, już nie znam normalnych mężczyzn.
Ale chcę wrócić do tego jednego, być z nim na całe życie. Tłumaczyć się, żyć, ratować, łapać, pomagać. Jak mnie to kurewsko rozsadza. Życie, szkoła, dom, zależności, tęsknota, jesień, nauka. W sumie to nawet nie to. Wewnętrzne odrętwienie, pif-paf. Strzelę sobie w łeb. Łup, łup, łup.
Wyłupię, wydłubię oczy, zniknę jak nie wróci. >.>

piątek, 19 października 2012

Myśli "s", skazano mnie. Na miesiąc, może pięć, może całe życie. Koczowniczy tryb życia, błąkanie się po szpitalnych korytarzach, rodziny pacjentów, nieznanych, zapomniałam gdzie jestem, z kim jestem, dostałam nowe życie, zamknięte pudełko do którego mam klucz i kajdany na dłoniach nie do zdjęcia, zgięcia emocjonalne. Karykatura zdrowej głowy.

niedziela, 14 października 2012

Schizofrenia bezobjawowa.

Interesuję się zaburzeniami, wszelkimi. Jak tylko usłyszę słowo, coś się we mnie porusza. Mam masę chorych znajomych, mi też to doskwiera. Gdy wezmę niektóre leki, takie zwykłe, na katar na przykład, w końcu mamy jesień wracają stany lękowe. Boję się ludzi w autobusie, wyglądają jak gady, potwory, ich twarze są powykrzywiane, a ja nie mam dokąd uciekać, chcę się pozbyć oczu i nie mam jak. Jednak nie o tym chcę dzisiaj napisać.
Większość historycznych nawiązań do historii psychiatrii mi się nie podoba, rzadko kiedy słyszy się o pomaganiu osobie chorej, o leczeniu, wsparciu, czymkolwiek. W większości przypadków, postacie chore, albo zostawały odsunięte od społeczeństwa, albo odsuwały się od niego same - popełniając samobójstwo. Usłyszałam ostatnio o sytuacji w Rosji, sprzed niecałego wieku. Da się zrozumieć czasy wojny, więzień, łagrów, obozów, trudno, ale da się. Lecz dla mnie najdziwniejsze, nie jest to, a więzienia-szpitale psychiatryczne. Ludzi niewygodnych, mówiących za wiele, mówiących źle o polityce odsyłano do takich szpitali. Naturalnym było znęcanie się sanitariuszy nad pacjentami, bicie i faszerowanie lekami, a także wstrzykiwanie zastrzyków siarkowych podskórnie, w celu osłabienia organizmu, wysokiej gorączki co często mogło prowadzić do śmierci. Jednak wciąż nie to najbardziej mnie szokuje. Powinno być przecież jakieś, jakiekolwiek uzasadnienie zamykania ludzi w szpitalach. Więc, w ZSRR, wymyślono zupełnie nową chorobę, tzw. schizofrenię bezobjawową.

"W praktyce kryteria diagnostyczne pozwalały psychiatrom na rozpoznanie pełzającej schizofrenii na podstawie zachowań, które w normalnych warunkach byłyby charakteryzowane jako świadczące o drobniejszych zaburzeniach lub nawet powstające u osób zdrowych."

Zatem każdy mógł być chory, dziś objawy schizofrenii można potwierdzić robiąc niektóre badania mózgu, w tym EEG, przechodziłam je kilka razy. Na ogół wiadomo od razu czy ktoś jest chory czy nie, lecz w tym przypadku objawów nie było, a wątpię także w wykonywanie takich badań w czasie wojny, czy po wojnie. Rosja z każdym dniem, każdą informacją zaskakuje mnie co raz bardziej. Lecz co poradzić?

Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii, ja większość informacji czerpałam z rozmów, wiedzy własnej i częściowo stamtąd.

środa, 10 października 2012

Dawne czasy.


Jest dopiero dwudziestapierwszatrzydzieścijeden. Dwudziestapierwsza, ranek, początek dnia, a ja już nie mam siły. Wielkie wycieńczenie mnie ogarnia. Czuję dalej kawę w głowie, czuję, że coś jest nie tak. Chory nie-po-kój. Jeśli to nadrobię to będę mistrzem, jeśli nie będę chciała tam wrócić to będzie cudownie. Siedem, osiem, siedem, napisz to wszystko, zrób, mam za dużo na głowie, wszystko się wali, wszystko, nie śpię, uczę się i wszystko leci w pustkę, eter, przestrzeń, nie wiem gdzie. Nie-jestem-w-stanie-wrócić do życia. Chciałabym coś napisać, najlepiej całą książkę, wypluć to co siedzi mi w gardle. Niech ludzie wszystko wiedzą, na co komu maski. Zedrzyj skórę z twarzy, a i tak nie będziesz sobą. Kłamczuchy, małe łobuziaki, żartujmy dalej.