Mamo, depresja mnie zjada. Pożera każdą komórkę, nerw, drętwieję, znów mam schizy, lęki. W nocy drżę, nie mogę spać, ludzkie twarze mnie przerażają.
Dopada mnie to jesienne, coroczne gówno. Chce wrócić do szpitala, żyć pod kołdrą. Co najważniejsze? Nie chcę żyć bez Niego, on się nie odzywa. Potrzebuję Go każdą cząstką ciała i duszy, marzę. Z byle powodu jestem w stanie zrobić sobie blizny na dłoniach. Przy wszystkich, w szkole, w domu, gdziekolwiek, wbić się. Dlaczego mi nie odpisze? Dlaczego mi nie pomoże? Tylko On tak nieświadomy tego wiedział jak.
Umieram, wysuszam się. Kawa, woda, nic tu nie pomoże.
Narkomania nie pomoże, nawet jeśli kolejne zauroczenie jest ćpunem to to na raz.
Już nie ma normalnych mężczyzn, już nie znam normalnych mężczyzn.
Ale chcę wrócić do tego jednego, być z nim na całe życie. Tłumaczyć się, żyć, ratować, łapać, pomagać. Jak mnie to kurewsko rozsadza. Życie, szkoła, dom, zależności, tęsknota, jesień, nauka. W sumie to nawet nie to. Wewnętrzne odrętwienie, pif-paf. Strzelę sobie w łeb. Łup, łup, łup.
Wyłupię, wydłubię oczy, zniknę jak nie wróci. >.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz